wtorek, 20 czerwca 2017

chwilowo tutaj jest nasz dom.


Osiedliliśmy się na obczyźnie. Chwilowo. Mała wieś w Niemczech. 
Nie pałałam optymizmem- serio!




Ja- taka towarzyska nagle zderzyłam się ze ścianą.
Minusy mogłabym wymieniać i wymieniać, ale pomyślałam sobie- po co?


                    Jest też mnóstwo plusów. Trzeba tylko się zatrzymać, zastanowić i je dostrzec.


Aktualnie mój pobyt tutaj traktuje trochę, jak detoks od miasta i ludzi.
 Musiałam dojrzeć do tego, by takie zdanie napisać.


Kiedy żegnałam Polskę, rozstawałam się z naszym mieszkaniem, miastem, uliczkami byłam niesamowicie rozżalona. Pierwsze dni spędziłam na rozpakowywaniu naszych rzeczy, układaniu, sprzątaniu i rozmyślaniu o tym, co ja tutaj będę robić.




A wcale nie jest tak źle!


Mam czas na to by przemyśleć wiele rzeczy.

Analizuje moje znajomości. Dojrzewam do tego, by te toksyczne zakończyć.

Dobrze jest otaczać się ludźmi, którzy mają wobec nas szczere zamiary.



   Oczyszczam! Swoje myśli i serce. Z wszystkiego, co niezdrowe.

Zdałam się w stu procentach na towarzystwo mojego Męża i mojej Córki.
Mogę w końcu poświęcić mojemu dziecku tyle czasu, ile potrzebuje.

Mam czas by obserwować to, jak się rozwija. Mam czas na przytulanie, łaskotanie, zabawę.



Mam czas na spacery! w Polsce czasu na spacery nam brakowało. Przygotowania do ślubu pochłaniały każdą chwilę.Nawet wolną chwilę.



Mam czas na czytanie książek. Odkąd przyjechaliśmy do Niemiec udało mi się przeczytać już dwie pozycje. Uwielbiam czytać książki. Zdążyłam zapomnieć, jaka frajdę mi to sprawia.



        Niedaleko nas jest jezioro. Piękne miejsce. Piękne widoki.

Chociaż próbowaliśmy znaleźć w Polsce restauracje pokroju tej niedaleko nas- nie udało się.

WOK- najlepszy kurczak w sosie curry z warzywami.
Mistrzostwo świata jeśli chodzi o smak - na wyciągniecie ręki.

Kolejnym plusem jest to, że mieszkamy na wsi. Pranie pachnące świeżym powietrzem!
Nie ma szans, żeby uzyskać taki zapach w mieście!


Do miasta mamy kilka minut drogi samochodem.




Jeśli jadę na zakupy sama to te kilka/ kilkanaście minut w samochodzie mogę wykorzystać na reset swojej głowy i odskocznie od dziecka. Nic mi tak nie pomaga, jak ulubione piosenki z volume na maxa!


              JEST DOBRZE! JESTEŚMY W KOMPLECIE!


poniedziałek, 20 marca 2017

pierwszy dzień astronomicznej wiosny...

Dokładnie rok temu dowiedziałam się, że zostanę mamą. Rok… tak szybko minął ten czas. 
A dzisiaj mam Cię obok siebie i śmiejesz się do mnie tym pięknym, bezzębnym uśmiechem.




Kochana Córeczko, jesteś najpiękniejszym prezentem, jaki dostałam od życia.


czwartek, 9 marca 2017

o Niej...

Dwie kreski na teście ciążowym... nie mogłam uwierzyć. Było pochmurno, pedziłam do domu, do Mariusza. Nie chciałam powiedzieć mu przez telefon.  

pierwsze USG. trwalo chyba wieczność. Gorąco modliłam się do Boga, by Pani Doktor w końcu znalazła bijące serduszko

znalazła... płakałam. niesamowita chwila. żyło we mnie nowe życie. pod moim sercem biło drugie maleńkie serduszko.

już wtedy wiedziałam, że będę miała córkę. po prostu wiedziałam. intuicja. 

Zoja.

Zoja= Zoe= życie.


moje życie, moja miłość, moje szczęście, moja Zoja 




poniedziałek, 9 stycznia 2017

pierwszy dzień samotności...

8.00 rano... otwieram oczy i wiem, że to jedna z tych niedzieli, których nienawidzę.

9.00 robię kanapki, pakuje w folie. Parze kawę i przelewam do termosu.

9.55 siadam na kanapie i karmie dziecko. Widzę, jak ubiera buty, łapie do ręki termos. Całuje mnie i dziecko. Jest już przy drzwiach- proszę żeby wrócił i jeszcze usiadł ze mną na chwilkę. Śmieje się i mówi, że ta chwila nic nie zmieni.

10.05 Jest już w samochodzie, obserwuje go z okna. Razi mnie słońce i nie widzę jego miny. Mruga mi awaryjnymi i znika za rogiem.

10.10 znów siedzę na kanapie z dzieckiem przy piersi. Zostałyśmy same. Małe ciałko wtula się we mnie nieświadome mojego żalu. Zasypia. Ocieram gorące łzy, które wręcz parzą moje policzki. Niektóre spadają na jej główkę. Już wiem, że to będzie bardzo ciężka niedziela.

11.20 utknęłam na kanapie, nie mam ochoty wstać, Tęsknota mnie zalewa chociaż minęła dopiero godzina...

13.00 plątam się po domu, bez planu. Nie wiem, czym mam się zająć.

14.00 wstawiam pranie. Zerkam w stronę sypialni i wiem, że czeka na mnie puste łóżko, które jeszcze rano było ciepłe po obu stronach. Przede mną wieczór... ocieram kolejną łzę jednocześnie tłumacząc sobie, że jutro już będzie lepiej.

15.00 pranie powieszone, dziecko śpi. jeszcze trochę i pójdziemy spać razem

16.00 biorę prysznic a moje rozżalenie sięga zenitu. zmyłam właśnie wszystkie jego pocałunki.

17.00 zbieram się w sobie i robię plan na nadchodzący tydzień... czas zacząc budować swoją codzienność bez tej drugiej osoby.

18.00 telefon do przyjaciółki. Kilka razy pada zdanie "jutro będzie lepiej". To prawda- tylko do jutra tak daleko, przede mna wieczór i samotna noc. Nie znajdę w łóżku jego ciepła. Rozmowa z Nią mi pomaga, czuje się silniejsza. odwróciła moje myśli od smutków i tęsknoty.

19.00 kąpiel małej. Czuję się lepiej. wszystkie przytulaski i buziaki sprawiają, że się uśmiecham. Z każdą godziną zaczynam przyzwyczajać się do sytuacji... chociaż to nie pierwsze nasze rozstanie, ja wciąż przeżywam to na nowo. Łzy już nie lecą.

20.00 jesteśmy już w łóżku, czas na karmienie i pogaduszki. Parszywy dzień minął. Z każdą kolejną godziną zaczynam normalnie funkcjonować. Przecież nie zostałam zupełnie sama. Mam przy sobie najpiękniejszy bezzębny uśmiech, jaki widziałam.


Za każdym razem, kiedy musimy się pożegnać przeżywam to tak samo mocno. Jestem zmartwiona, rozżalona, stęskniona. Nie potrafię pozbierać myśli i siebie. Jednak, kiedy już wiem, że szczęśliwie dotarł na miejsce robię się spokojniejsza. To nie było nasze pierwsze ani ostatnie rozstanie.


Kochanie... czekam, wracaj szybko!

niedziela, 8 stycznia 2017

o tym, co przyniósł mi rok 2016

Minął, w mgnieniu oka. Tyle się wydarzyło, że aż trudno pozbierać te chwile w jedną całość.

Był to dla nas trudny rok, jednak wszelkie momenty pełne łez, bólu, zwątpienia i strachu zostały nam wynagrodzone po stokroć.

Kilka pobytów w szpitalu, kilkadziesiąt wizyt u lekarzy, mnóstwo podróży, dwie przeprowadzki, tona stresu, morze łez... tak podsumowałabym większą część minionego roku.
Aż trudno mi uwierzyć, że zaznaliśmy tyle różnych emocji w tak krótkim czasie.

Jeszcze 3 miesiące temu powiedziałabym, że mam serdecznie dość, że sił mi brakuje, że nie wytrzymam i wypisuję się z tego wszystkiego. A dzisiaj... a dzisiaj wiem, że był warto.

Dzisiaj mówię, że to był dobry rok. To był naprawdę DOBRY ROK. trudny, ale dobry.

Wiele się nauczyłam. wiele przeżyłam, jeszcze więcej zrozumiałam.

a w wielkim skrócie wygląda to mniej więcej tak:

W 2016 roku, dostałam pierścionek zaręczynowy. ustaliliśmy datę ślubu. Zawsze chciałam być żoną. I będę. Będę żoną cudownego człowieka, który każdego dnia pokazuje mi, czym tak naprawdę jest miłość. Bezwarunkowa miłość. Bez niego nie poradziłabym sobie z tymi wszystkimi kłodami rzucanymi mi pod nogi. Nikt nie dał mi tyle siły, wsparcia i miłości.

W 2016 roku staliśmy się rodziną. Początkiem listopada przyszła na świat nasza córeczka.
Dziecko, które jednym swoim uśmiechem potrafi zdziałać cuda. Jestem zakochana!
Zostałam mamą... nie ma nic piękniejszego od tego stanu.

W 2016 roku podjęliśmy szereg ważnych decyzji odnośnie naszej przyszłości.

W 2016 roku nauczyłam się żyć wolniej, łapać chwile, kolekcjonować wspomnienia.

W 2016 roku spędziliśmy we troje pierwsze Święta Bożego Narodzenia. Piękny, magiczny czas. Choinka, prezenty, śnieg, pierwsze spacery z córką, buziaki, czułe słowa, leniwe poranki.

W 2016 roku zrozumiałam, co dla mnie jest najważniejsze...



Nowy Roku! Nie mogę się doczekać tego, co dla mnie szykujesz!

czwartek, 28 lipca 2016

...taka środa...


Nałożyłam olej kokosowy na włosy, włączyłam muzykę i zrobiłam tarte. Humor doskonały! Taka piękna deszczowa środa. A ja uwielbiam, kiedy pada deszcz.



    a wieczorem prezenty. Bez okazji. Takie pachnące cuda…




pozdrawiam, Klaudia

poniedziałek, 18 lipca 2016

dżemu nie będzie!



Mam przyjaciółkę, która jest niesamowitym talentem kulinarnym. Takim wiecie- na maxa.
Nie dość, że uwielbia gotować, to potrawy, które tworzy są niesamowite w smaku.
Czasami dostaje od niej w prezencie różne łakocie. A to kiszone ogórki, a to marynowana papryka, a to kawałek ciasta, a to deser z karmelizowaną powłoczką.
To są takie produkty, którymi człowiek nie ma ochoty dzielić się z innymi.
Ostatnio dostałam słoiczek dżemu. Najpierw skrzętnie ukryłam go  w torebce, później w samochodzie i … zapomniałam.
Zdążylismy przyjechać do Niemiec.
Podczas robienia naleśników przypomniałam sobie, że w samochodzie leży takie cudo.  Poprosiłam więc przyszłego męża, by szybciutko dostarczył do domu przysmak.
Wpada, jak burza po 5 minutach. Wściekły- na mnie oczywiście. Rozbił… słoik w mak, zawartość w asfalt.
 „no trudno”- pomyslalam.
a On wciąż zły. Na mnie rzecz jasna, bo na kogo innego? Przecież rozbił przeze mnie.
Byłam rozbawiona sytuacja, Jego fochem i milczeniem.
Po jakims czasie, jako winna zaistnialej sytuacji postanowiłam przełamac lody i zagadać do Ukochanego. Ten niestety mnie odrzucił.
Odbiłam więc piłeczkę i rozżaliłam się nad losem dżemu; że rozbity, że nie doniósł, a na pewno taki dobry był…
odpowiedź była prosta : „ doniosłem! Leży w koszu, weź sobie!”

umarłam kilka razy… ze śmiechu!

Brawa dla tego Pana!